Życie na fali
Mam 40 lat. Podstawówkę zaczęłam podczas zmian ustrojowych. W Polsce upadał komunizm. Pamiętam, że miałam jeden fajny polarek, który służył za kurtkę do każdej stylizacji, a pasował tylko do sportowych. Do dzisiaj mam jakiś problem z polarami. Nie lubię ich. Wtedy w tej podstawówce miałam takie marzenie, że gdybym urodziła się w Australii na pewno bym surfowała. Byłabym dziewczyną na desce. Minęło 20 lat. Skończyłam podstawówkę, liceum, studia, zaczęłam pracę. Po raz pierwszy odważyłam się spełnić dziecięce marzenia. Uznałam, że fakt iż nie urodziłam się w Australii znaczy tylko tyle, że nie muszę bać się rekinów. Pojechałam na pierwszy surfcamp na Fuerteventura. Wtedy kiedy w Polsce jeszcze niewielu słyszało o surfingu, nikt nie pływał na Bałtyku. Pierwszy kontakt z deską. Pierwsze kroki. Pierwsze jazdy. Najpierw na białych, potem pierwsze próby z zielonymi falami. Poznałam ten żargon. Styl życia. Pasję. Zainspirowałam się. Czułam się jak ryba w wodzie. Poczułam flow. Żyłam zgodnie z zasadą, że najlepszego surfera/surferkę nie spotkasz wieczorem na imprezie tylko o świcie na spocie. Byłam zdeterminowana. Ale dwa tygodnie szybko się skończyły i wróciłam do rzeczywistości. Jednak jakaś struna została poruszona i jak tylko wylądowałam w Polsce zabukowałam lot na Bali - raj dla surferów. Bali odwiedziłam trzy razy. Za każdym razem połączyłam to ze zwiedzaniem Azji Południowo-Wschodniej. Podróżowałam sama z plecakiem i biletem lotniczym w paszporcie. Poznawałam ludzi. Jadłam lokalne jedzenie. Słuchałam historii i miałam oczy szeroko otwarte. Zakochałam się w Tajwanie, Malezji, Wietnamie, Kambodży, Indonezji, Sri Lance, Singapurze No i w surfingu. Jednak za każdym razem wracałam do Polski z nadzieją, że to nie koniec przygody. Później poznałam męża. Razem podróżowaliśmy. Jeszcze zdążyłam zarazić go surfowaniem. Urodziłam dziecko. Na chwile musiałam odpuścić deskę. Ta chwila nieco się przedłużyła, ale nadal dużo podróżowaliśmy. Ja odnalazłam się na desce zimowej. Ale tęskniłam. Wreszcie po kilku dobrych latach znowu poczułam flow. Tym razem na falach w Panamie. I tym razem nie chcę robić przerwy. Podjęłam pierwszą próbę i zaproponowałam mojej 6 letniej córeczce lekcje surfowania. Odmówiła. Jeszcze nie jest gotowa. Ale to nic, poczekam. Może kiedyś razem złapiemy falę… Co dla mnie znaczy być na fali? Robić to co się kocha. Ja kocham surfować, podróżować i kocham moją rodzinę. Czasami realizację marzeń trzeba odłożyć na później. Ale nigdy o nich nie zapominam. Cały czas jestem mało, średnio zaawansowana na desce, i teraz już tak bardzo siebie nie cisnę, po prostu cieszę się każdym dniem na fali.
Kuba Kuzia